Archiwum 29 października 2005


paź 29 2005 memory
Komentarze: 4

Kiedy wracałem do domu późnym wieczorem, początkiem ciemnej nocy, ulice mojego miasta były puste. Całkowicie wyludnione. Nikt się nie przechadzał, nikt nie spacerował, nikt się nawet nie snuł zaułkami. Po prostu próżnia. Świecące latarnie jeszcze pogarszały ten stan, bo widać było jak na dłoni, że ludzie jakby wyparowali, pewnie zamknięci w swoich ciepłych mieszkaniach przed rozjarzonymi telewizorami albo w miękkiej pościeli.
Przy tak dojmującym braku ludzi, widać było koty, które wyległy na ulice. Na każdej mijanej przecznicy co najmniej kilka par błyszczących srebrzystych oczu. Wiedzą, że nocy marnować nie można, że to ten czas i to miejsce. Przypadkowy przechodzień - ja - nie robi na nich żadnego wrażenia. Na moście jeden kot przycupnął, drugi stał na wyprostowanych łapach i ze zjeżoną sierścią, patrzyły na siebie nieruchome. Kiedy przechodziłem obok nich, nawet jeden wąs im nie drgnął.
Nie mogę się pozbyć wrażenia, że po zmroku to miasto należy do nich, a my nawet o tym nie wiemy.

Koty są niekończącym się przeciwieństwem odkrycia. Leslie Kapp

felis : :